kolejne piwo, łyk i goryczy wypełnia usta. zapałka ociera się o siarkę, wybuchając płomieniem rozrywającym cisze, przez moment w tym momencie i na chwilę jestem spokojny, bo śmierć wiąże się z krwią, wypełnia każdą komórkę ciała - ulga. wypuszczam dym.
moja inercja na szczęście przybrała nieoczekiwane rozmiary, zatracam się w niej i czekam już na nic (zawsze czekałem to i czekam nadal), bawiąc się dymem papierosa.
'dopasowujemy się do zużytych formułek, uczymy się jak idioci już dawno wykutych ról'. chyba się nie nadaję i odpadam. zagram to znów na innej planecie albo i w innym życiu. ale czy to będę w dalszym ciągu ja?