sobota, 1 czerwca 2013

przetaczam przez siebie marność, wciąż i więcej.

kolejne piwo,  łyk i goryczy wypełnia usta. zapałka ociera się o siarkę, wybuchając płomieniem rozrywającym cisze, przez moment w tym momencie i na chwilę jestem spokojny, bo śmierć wiąże się z krwią, wypełnia każdą komórkę ciała - ulga. wypuszczam dym.

moja inercja na szczęście przybrała nieoczekiwane rozmiary, zatracam się w niej i czekam już na nic (zawsze czekałem to i czekam nadal), bawiąc się dymem papierosa.

'dopasowujemy się do zużytych formułek, uczymy się jak idioci już dawno wykutych ról'. chyba się nie nadaję i odpadam. zagram to znów na innej planecie albo i w innym życiu. ale czy to będę w dalszym ciągu  ja?

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

marność.

moje życie jest najbardziej nieadekwatną formą wobec moich pragnień z jaką miałem przyjemność się do tej pory spotkać.

niedziela, 21 kwietnia 2013

to na pewno nie miłość.

zostaw to wszystko i chodź. nie płać rachunku i nie żegnaj się z nikim. tylko teraźniejszość fascynuje naprawdę, bo przeszłość boli i gnije mi w głowie. a przyszłość? przyszłości już dawno nie widziałem. zamordujmy własne ego, stwórzmy hybrydę z naszych tkanek i organów - efemeryczna rozkosz wypełniająca umysł.
na koniec rozpierdolmy się w sobie i umierajmy razem na skraju załamania nerwowego, paląc papierosy od filtra.

wtorek, 9 kwietnia 2013

śmiercionośny wirus - umieranie.

zsynchronizowany umysł na częstotliwości marne, emocje skrępowane i pozostawione na pożarcie obojętności. na dnie złapany iluzoryczny cień życia, poniewierasz się za nim, a on poniewiera tobą. mała rozkosz- wielkie rozczarowanie. frustracja rozrywa tętnice, a oczy mętnieją od żalu. zapach utracił swój smak, kolory już nic nie znaczą. matnia i wyobcowanie jaźni.
śmierć za życia, czy życie po śmierci? wybieraj i tak niczego nie stracisz.

środa, 3 kwietnia 2013

szorstkie refleksję. śliskie myśli.


fetor unosi się nad miastem, bo ludzie gniją, gniją od środka. bezustannie plując wirusem zawiści, gdzie tylko mogą. głupota i brak tolerancji to lekki katar przy tej pierdolonej dżumie. przemijamy i sami popychamy wózek o nazwie 'zagłada', dopisując przedrostek 'samo', bo przecież nikt z nas nie lubi czekać.


c'est la vie.